Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 6 lipca. Imieniny: Dominiki, Jaropełka, Łucji
28/08/2014 - 14:26

Ewa z Krakowa: O rosyjskim embargo i rekompensatach UE

125 mln euro z UE jako rekompensata za rosyjskie embargo? Przeanalizujmy dwa głosy w tej sprawie: Marka Sawickiego i Witolda Orłowskiego.
Minister rolnictwa, Marek Sawicki: „Kwota 125 mln euro i sposób podziału środków jest dla nas niesatysfakcjonujący. Będziemy interweniowali… KE zastrzega sobie, że nie musi dalej tego konsultować. …. Jestem przekonany, że zmieni się sposób podziału tych środków i kwota na rekompensaty. Każda kwota, którą dysponuje UE będzie za mała i nie zadowoli rolników, ale przynajmniej koszty produkcji, które rolnicy ponieśli muszą być im zwrócone. Zawsze tak to było realizowane”.

Ekonomista PWC, Witold Orłowski: „Całości strat nie da się zrekompensować. Nie jest to wojna w pełnym słowa tego znaczeniu, ale jeśli dochodzi do takich rzeczy to – to kosztuje. Państwo powinno mieć na taką okazję zarezerwowane pieniądze. Powinno pomagać tym, którzy nie z własnego wyboru, ale z powodu decyzji politycznych znaleźli się w trudnej sytuacji. Do tej pory zachęcaliśmy: korzystajcie, sprzedawajcie do Rosji… Oni są takimi naszymi żołnierzami walczącymi – na szczęście nie w krwawej wojnie, tylko tej bezkrwawej. To jest ta pierwsza linia frontu. Oni cierpią. Obowiązkiem wszystkich innych jest im pomóc. Najlepszy sposób to nie jest wypłacanie pieniędzy, ale użycie publicznych pieniędzy, do tego, żeby zwiększyć wewnętrzną konsumpcję”.

Postawmy pytanie, który z powyższych głosów to głos mądry, to głos rozsądku?

Słuchając tych wypowiedzi moją uwagę przyciągnęły nie tyle owoce i warzywa ile to, czym różni się polityczne myślenie od myślenia ekonomicznego. Polityczny sposób myślenia: „zawsze tak było; tym razem też musimy to wywalczyć; nie będzie zadowolenia, ale chodzi o to, żeby jakoś to było”. Ekonomiczny sposób myślenia: „nie oglądając się na pomoc z zewnątrz wykorzystajmy środki na to by poradzić sobie wewnątrz; idąc na wojnę oczywistym było, że trzeba być przygotowanym na koszty, które trzeba teraz ponieść”.
Oczywiście jest to moja własna interpretacja, której nikomu nie narzucam. Każdy ma prawo do swojej, jednak to doskonały przykład pokazujący, w czym tkwi problem w naszym kraju. Największym problemem jest sposób myślenia ludzi u władzy. I wyjaśniam dalej. Rozumiem, że nie stać nas na to, by strzelić focha i powiedzieć UE: „mamy was gdzieś”, ale też błędem jest liczenie na to, że UE rozwiąże nam problem. Kolejne dni upłyną ministrowi na przygotowywaniu argumentów, którymi uderzy oczekując zmian w projekcie zapowiedzianej unijnej pomocy, udzielaniem informacji do mediów, że Polska się nie zgadza, dlaczego się nie zgadza i że będzie interweniować, dodajmy o coś, co mówi sam minister, czyli kwoty, które nie zadowolą rolników.

Nie tylko o pieniądze tu chodzi. Rekompensaty mają być przyznawane w przypadku przeprowadzenia "tzw. wycofania z rynku (tj. nieprzeznaczenia owoców i warzyw do sprzedaży), niezbierania lub zielonych zbiorów", czyli przeprowadzanych przed rozpoczęciem normalnych zbiorów. To będzie wymagało biurokracji, wypełniania wniosków, zatrudnienia osób do obsługi tych wniosków, co oczywiście pociągnie koszty z budżetu krajowego. Co gorsze rolników czeka przyglądnie się scenerii – pt. kasacja. Kasacja ich produktów na ich oczach.
O ile odwrotny skutek przyniosłaby atmosfera, w której kasację rozważa się na ostatnim miejscu, a najlepiej wcale, zaś plan pierwszy dotyczy zwiększania wewnętrznej konsumpcji? Warto pamiętać, że na oczach ludzi dochodzi nierzadko do kasacji ich dóbr np. domów z powodu trąb powietrznych, powodzi czy innych. Tu jednak mamy do czynienia z siłą natury. W omawianej sprawie tj. rosyjskim embargo mamy coś, co pochodzi od ludzi. A wszystko, co pochodzi od człowieka można zmienić, a już na pewno stawić skuteczny opór sile ludzkiej.
Byłabym niesprawiedliwa mówiąc, że w kraju nie zabiega się o zwiększenie wewnętrznej konsumpcji, ale weźmy pod lupę najgłośniejsze pomysły, którym przyświeca cel zwiększenia wewnętrznej konsumpcji jabłek (o nich mówi się najwięcej) i w poprzednim artykule, wytłumaczyłam, dlaczego i ja nimi się zajmuję.

Apel „Jedz jabłka”

To jedynie hasło. Przekazywanie go do uszu w całym kraju pozostanie według mnie tylko hasłem, które wyparuje. Słuchaliśmy apelu przez kilkanaście dni kilka razy dziennie za pośrednictwem mediów, zaraz po wprowadzeniu rosyjskiego embarga. I co? Ilu z nas codziennie je jabłko i będzie je jadło przez najbliższych 12 miesięcy?... Podobnie jest z apelem: nie pal, badaj się regularnie, dbaj o aktywność fizyczną. Potwierdzeniem wzrostu świadomości są konkretne decyzje Polaków. Apel „Jedz jabłka” jest tylko szeroko zakrojoną akcją promocyjną. Przypomnijmy: Najpierw "Puls Biznesu", a za nimi m.in. "Wyborcza" zareagowały błyskawicznie i w internecie rozkręciły akcję informacyjną połączoną z budowaniem świadomości zdrowego odżywiania. Gazety i portale namawiały do jedzenia jabłek. Efekt? Polacy nie rzucili się na kupowanie jabłek. W sieciach handlowych słupki sprzedażowe nie skoczyły w górę. Nie pomogło obniżenie ceny tych owoców do 1,75 zł za kg, a to oznacza że sieci handlowe kooperujące z dostawcami jabłek nie będą wprowadzać aneksów w umowach, zwiększających zamówienie w stosunku do lat ubiegłych. Nie ma też wzrostu sprzedaży detalicznej w sklepach, na targach i na giełdach.

Znieśmy zakaz reklamowania cydru

Pomysł zgłoszony przez PSL, czyli zniesienie zakazu reklamowania wyrabianego z jabłek cydru jest dyskusyjny. Tu głos zajął Bogumił Łoziński, dziennikarz i publicysta. „Inicjatywa ludowców wydaje się racjonalna. Więcej sprzedanego cydru – więcej wykorzystanych jabłek i mniej problemów sadowników. Co więcej – kupno cydru może być traktowane niemalże jak spełnianie patriotycznego obowiązku wsparcia polskiego sadownictwa. Za wsparciem jestem jak najbardziej, ale niekoniecznie przez promocję alkoholu. Nie przypadkiem przeciwne zmianom jest Ministerstwo Zdrowia, które doskonale wie, jak wielką plagą jest w Polsce alkoholizm i jak wiele dramatów ludzkich kryje się za tym uzależnieniem. Wspierajmy sadowników, ale w inny sposób”.

Jabłka w szkołach i przedszkolach

Owoce i warzywa są dostarczane do szkół od kilku lat. Jest pomysł, by tę akcję rozszerzyć o przedszkola. Pomysł dobry z uwagi na kształtowanie właściwych nawyków żywieniowych. Niesie on jednak za sobą ogromną biurokrację. Dostawy owoców i warzyw do szkół są objęte wsparciem krajowym i unijnym. Głównie dostawcami są pośrednicy, gdyż dla producentów owoców i warzyw wiąże się to ze sprostaniem uciążliwym przepisom, co do rodzaju, ilości i gramatury dostarczanych owoców i warzyw, a następnie czasochłonnym rozliczaniu się z Agencją Rynku Rolnego. Jednak to, o czym mało się mówi, a jest najistotniejsze: „nie zawsze jest tak, że dzieci dostają świeże warzywa i owoce”. Rodzice skarżą się, że „to, co przychodzi do szkoły to jakieś zgniłe warzywa, które tak naprawdę lądują w koszu”. Zdziwienie? Jeśli chodzi o marchewki, pokrojone w słupki, jak długo mogą być świeże? Jeśli jabłka przechodzą z rąk do rąk i od sadownika trafiają do pośrednika, który nie posiada odpowiednich warunków magazynowania, a od pośrednika do szkoły to, pomimo że jabłko jest w porównaniu do gruszki, śliwki, marchewki trwalszym produktem odczuje przerzucanie go z półki na półkę. Realizacja akcji w tej formie, co obecnie moim zdaniem rozmija się ze szczytnymi założeniami.

Jabłka w zakładach pracy

Inicjatywa zakupu jabłek dla pracowników dowodzi postawy przedsiębiorców, przed którą należy chylić czoła. Długo przyszło mi czekać na usłyszenie czegoś naprawdę budującego. Spośród wszystkich pomysłów tu mamy konkret. W tym przypadku akcja nie rozmija się ze szczytnym założeniem, jak w przypadku owoców w szkole. Nie budzi zastrzeżeń, jakie rodzą się w przypadku pomysłu reklamowania cydru. Nie jest tylko hasłem.

Szukanie innych rynków zbytu

Ten rodzaj działań to naturalny biznesowy krok. Potrzeba zastąpienia eksportu do Rosji eksportem do innych krajów jest oczywista. To docelowe światło w tunelu, ale by je zobaczyć trzeba się przedrzeć przez gąszcz przepisów i wymaga to czasu. Cieszy, że jest to robione. Może pytanie należy postawić, dlaczego dopiero teraz jest to robione?... Pamiętajmy, że rozwijanie eksportu na dotychczasowe rynki i otwieranie się na nowe w warunkach obecnych, czyli „nóż na gardle” nie przyniesie efektów, o jakie chodzi w ekspansji eksportowej. Importerzy z Zachodniej Europy wiedząc, że nie wywieziemy jabłek do Rosji będą dyktować cenę po kosztach produkcji. Podobnie będzie w Chinach, Emiratach Arabskich, północnej Afryce, USA, Indiach, Kanadzie. Tam wymagane są dodatkowe dokumenty, specjalne certyfikaty oraz zorganizowanie kosztownego transportu.

Ewa Węgrzyn

Fot. gospodarz.pl

Fot.

**
Autorka jest magistrem zarządzania Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Studiów Podyplomowych PR, w 2010 r. uzyskała certyfikat menedżera ds. pozyskiwania funduszy unijnych. Jako członek zarządu w przedsiębiorstwie korzystającym z dofinansowań UE z budżetu 2007-2013 ma sześcioletnie doświadczenie w wykorzystywaniu dotacji unijnych na realizację inwestycji budowlanych oraz finansowania przez KE bieżącej działalności administracyjnej w Polsce. Mieszka w Krakowie.
Inne teksty Ewy z Krakowa w zakładce "Blogosfera".









Dziękujemy za przesłanie błędu