Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 17 czerwca. Imieniny: Laury, Leszka, Marcjana
22/10/2012 - 07:48

O byciu katolikiem – snowboardzista, Mateusz Ligocki

Świadectwa wiary sportowców - zebrane i opracowane przez Krajowe Duszpasterstwo Sportowców. To je przeczytacie w tym tygodniu na naszym portalu
Mateusz Ligocki - snowboardzista
W ostatnich miesiącach odważnie mówił Pan o swojej wierze w Boga…
Zostałem wychowany w wierze katolickiej. Jestem katolikiem praktykującym. W każdą niedzielę staram się uczestniczyć we Mszy Świętej. Jest to dla mnie najważniejsze. Jeśli ktoś mnie zapyta, co będę robił w niedzielę, to mówię, że pójdę do kościoła, i nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę, czuję taką potrzebę.
Dla mnie udział w Eucharystii jest taką odskocznią od świata, który bardzo szybko biegnie do przodu, a większość z nas patrzy tylko na siebie, swoje sprawy. Tymczasem wiara, chodzenie na Mszę Świętą przynajmniej raz w tygodniu w niedzielę uspokaja mnie. Jest to dla mnie jak pomocna dłoń. Często, kiedy sobie z czymś nie radzę, to właśnie w kościele znajduje odpowiedź, a przynajmniej jakąś pomoc. Jest to dla mnie bardzo ważne, aczkolwiek jako człowiek nie jestem bez grzechu, nie jestem święty. Ale gdyby nie wiara, Kościół, sakramenty to pewnie już dawno zboczyłbym na złą ścieżkę. Dziś wydaje mi się, że podążam w dobrym kierunku.

W jaki sposób ta głęboka wiara została w Panu zaszczepiona?
Na pewno ogromny wpływ mieli na to rodzice oraz dziadkowie. Moja mam pochodzi z małej miejscowości Szczyrzyc koło Limanowej, a tam, na wsi, wiara naprawdę jest bardzo ważna dla ludzi. Często odwiedzaliśmy babcię i dziadka, modliliśmy się w rodzinnym gronie z ciocią, wujkiem, kuzynkami… Podobnie było w rodzinie od strony ojca. Nie jest mi obcy różaniec, roraty… Przy akcji „Nie wstydzę się Jezusa” wypowiadam ważne stwierdzenia, którymi kieruję się w życiu: „Bez Boga ani do proga” oraz „Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na właściwym miejscu”. Tych reguł staram się trzymać i jakoś udaje mi się łączyć koniec z końcem…

Krzysztof Cegielski - żużlowiec
Miał Pan pretensje do Pana Boga po wypadku? Pytał Go, dlaczego ja?
Absolutnie nie! Próbuję sobie przypomnieć chwile słabości, ale ich nie było. Z natury jestem wielkim optymistą, stąd pewno myślałem, że po wypadku wrócę na tor po dwóch miesiącach. Żyłem z dnia na dzień. Nie miałem pretensji do Pana Boga, przeciwnie! Myślę, że Bóg miał jakiś cel, że stało się tak, a nie inaczej. Może nie powinienem jeździć, może szedłem w złym kierunku?
Podczas jakiejś uroczystości kościelnej usłyszałem na kazaniu wygłoszonym przez ks. kard. Stanisława Dziwisza, „że każdy musi nieść swój krzyż, musi pomóc nieść krzyż Jezusowi. Jeśli jest doświadczony cierpieniem, to znaczy, że Pan Bóg go wyróżnił”. Bardzo mi się to spodobało, odniosłem to do siebie i sytuacji, w jakiej się znalazłem. Zacząłem jeździć na spotkania z osobami niepełnosprawnymi, mówiłem o swoim wypadku, rehabilitacji. Po pewnym czasie dostawałem sygnały od rodziców dzieci, które były po wypadku, że zaczęły ćwiczyć. Uwierzyły w siebie. Stwierdziłem, że może to moja nowa rola, że powinienem pomagać innym, by walczyli o siebie.
Jest Pan aktywnym zawodowo, uśmiechniętym, młodym, optymistycznie nastawionym do życia człowiekiem. Z czego czerpie Pan siłę? Czy wiara i modlitwa Panu pomagają?
Na pewno! Każdego dnia staram się wstawać z radością, rozwiązywać sprawy tak, jakby nic się nie stało. Nie traktuję wypadku jak jakiegoś wielkiego problemu. Na pewno wiara bardzo mi pomaga, uspokaja mnie w pewien sposób. Lubię przebywać w kościele, ot, tak po prostu. Lubię się pomodlić, posiedzieć w milczeniu. Tam ładuje swoje akumulatory. traktuję swoją wiarę i spotkania z Panem Bogiem tak po ludzku, czerpiąc z tego autentyczną radość. Dla mnie to spontaniczne, naturalne.

Tomasz Sikora - biathlonista
Ostatnio dużo mówi się o środkach dla astmatyków. Ja mam w tym względzie odmienne zdanie niż Justyna Kowalczyk. Uważam, że jeśli te środki są dopuszczone do użytku, to ci, którzy ich naprawdę potrzebują, mogą z nich korzystać. ja bym nie przeceniał ich wartości w sporcie. Oczywiście musi to być poświadczone szeregiem badań nie tylko krajowych, ale i międzynarodowych. Ja sam jestem astmatykiem, ale nigdy nie wykorzystywałem swojej choroby. Już od piętnastu lat wychodziło w badaniach, że mam astmę. Nawet w najlepszych sezonach w spirometrii i innych testach wypadałem jak zupełnie przeciętny człowiek, a nie jak sportowiec. Bywałem nawet poniżej normy.
Nigdy nie chciałem brać leków, bo nie chciałem być uważany za „sterydziarza”, który osiąga wyniki dzięki medykamentom. We wrześniu i październiku 2009 roku jednak bardzo mi się pogorszyło i wtedy nie miałem wyjścia. Przez ponad miesiąc zażywałem leki, żeby się doprowadzić do normalnego stanu i móc w ogóle trenować. Międzynarodowa federacja biathlonu i WADA przyznały mi roczne pozwolenie na stosowanie lekarstw. Ale już w grudniu je odstawiłem. Jeśli ja, astmatyk, bez wspomagania rywalizowałem na dobrym poziomie, to myślę, że inni też by mogli. Lekarze kilka razy mnie przekonywali, żebym sobie pomógł, ale ja wiedziałem swoje.
Ale mamy afery z dopingiem jak ta z Kornelią Marek…
Kornelia Marek została złapana na jednym z najcięższych dopingów. Oczywiście takiemu dopingowi jestem przeciwny. Ale tak naprawdę to nie wiemy, jak było z Kornelią.
A zasada fair play…? Czy zdarzyło się Panu kiedyś, na przykład na trasie, musieć komuś pomóc i wybierać pomiędzy dobrym wynikiem a pomocą? A może to Panu musiał ktoś pomóc?
Nie, nic takiego na szczęście w mojej sportowej karierze się nie zdarzyło. Zresztą we współczesnym sporcie są to naprawdę bardzo rzadkie przypadki. Bardzo ciężko o takie zdarzenie.

Kamil Stoch - skoczek narciarski
Czy myśli Pan czasem o polskim papieżu bł. Janie Pawle II? Dopóki żył, wszyscy powtarzali jego słowa, przeżywali wizyty w ojczyźnie. Po jego śmierci także kibice sportowi deklarowali, że będą żyć według wskazówek najdostojniejszego z kibiców. Teraz różnie z tym bywa. Czy dla Pana osobiście to, że mieliśmy takiego Papieża, jest ważne?
Powiem Pani szczerze, że jeszcze dwa, trzy lata temu nie do końca zdawałem sobie sprawę z roli, jaką odegrał i wciąż odgrywa w naszym, w moim życiu Jan Paweł II. jako bardzo młody człowiek nieszczególnie rozumiałem wagę tego, co chciał nam przekazać. Dopiero teraz pojmuję znaczenie jego słów, na przykład tych kierowanych do ludzi młodych. Szczególnie zapadło mi w pamięć zdanie Ojca Świętego: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Żałuję, że nie udało mi się spotkać naszego Ojca Świętego osobiście.

Czy jest ksiądz, który odgrywa ważną rolę w Pana życiu?
Z pewnością kapelan wszystkich sportowców, ks. Edward Pleń. Można z nim korespondować lub umawiać się a rozmowy. Czasami takie osobiste spotkanie z księdzem dodaje mi wiary w siebie i otuchy. Zaprzyjaźniony jestem też z generałem salwatorianów w Rzymie ojcem Andrzejem Urbańskim.

Nosi Pan krzyżyk?
Nie, bo jestem uczulony na srebro, a złotą mam tylko obrączkę.

Słyszałam, że modli się Pan przed zawodami?
Modlę się o to, żeby nikomu z zawodników nic się nie stało, o siłę wewnętrzną dla siebie i o to, żebym umiał cieszyć się ze zwycięstwa i godnie przyjął porażkę.


Ks. Piotr Pochopień - jedyny na świecie duchowny, który posiada licencję menedżerską FIFA
Kapelan w klubie może jest i do przyjęcia przez środowisko kościelne. Ale jak na menedżerską działalność Księdza patrzą w parafii, co na to biskup?
Biskup zawsze z życzliwością traktuje moją pasję, ale bywały i złośliwe uwagi ze strony niektórych młodych księży. Najczęściej jednak krytykują ci, którzy sami nic nie robią. Natomiast moi przełożeni wiedzą doskonale, że jestem fanatykiem piłki nożnej, i nigdy nie mieli do mnie zastrzeżeń, bo nie zaniedbywałem obowiązków w parafii, starałem się, by piłka z nimi nie kolidowała. Parafianie również akceptują moją pasję. Są świadomi tego, że bez piłki nożnej byłbym innym człowiekiem i innym księdzem.

Menedżerowie sporo zarabiają, więc nie uwierzę, że chcąc być najlepszym w tej dziedzinie, nie myśli Ksiądz o dorobieniu się fortuny na piłkarskich transferach. Co osoba duchowna może robić z pieniędzmi?
Przez dwanaście lat, od kiedy jestem kapłanem, nic nie zaoszczędziłem. Wszystkie zarobione pieniądze inwestowałem w młodzież w parafii i w swoje studia. jeśli więc udałoby się zarobić większą sumę na transferach, to bardzo bym się ucieszył i przeznaczył ją na misje w Brazylii.

Wyjeżdża Ksiądz na misje do kraju, gdzie piłkarskie talenty rodzą się na ulicy. Czy to przypadek, czy tak bardzo zabiegał Ksiądz o takie skierowanie?
Początkowo chciałem jechać do Ameryki Południowej. To był mój cel bez precyzowania kraju. Wniosek o Brazylię złożyłem, gdy poznałem księdza, który pracował w tym kraju. Myślałem jednak o Amazonii i pracy wśród Indian, ale na to nie wyrażono zgody. Będę pracował w stanie Parana, przy granicy z Argentyną. Istotnie, zdolnej piłkarsko młodzieży tam nie brakuje, więc będzie komu pomagać.


Piłkarz Marek Citko
Zdecydowałem, że pójdę trudną drogą wiary; drogą, na której będę upadał i grzeszył, ufając jednocześnie Panu Bogu, że będzie pomagał mi się podnosić. Bo przecież nie jestem święty i – jak każdy – mam swoje słabości i popełniam błędy. Ważne jednak, by w codziennym życiu umieć sobie radzić z tymi słabościami – tłumaczył i zaraz dodał: - Czy mówienie o swojej wierze było wstydliwe? Nie! Jeśli ja poważnie traktuję sprawy, to i poważni ludzie to rozumieją i szanują. Bo skoro swoje życie postanowiłem poświęcić i oddać w ręce Pan Boga i kocham Go jak ojca, a Maryję jak swą matkę, to dlaczego miałbym się tego wstydzić?! Podobnie, jak nie wstydzę się mówić, że kocham swoją żonę.

Marek Citko, zapytany o to, czy we współczesnym sporcie można przestrzegać zasad, jakimi powinien kierować się chrześcijanin, były reprezentant Polski odpowiadał:
- Uważam, że w większym lub mniejszym stopniu jest to możliwe. Owszem, na boisku, w czasie ostrych spięć, emocji, fauli, jest to trudne. Przyznaję, że także mnie zdarza się w ferworze walki kogoś sfaulować, kopnąć bez piłki albo powiedzieć jakieś brzydkie słowo. W chwilach emocji nie potrafimy kontrolować swoich odruchów, ale kiedy napięcie wygasa, przychodzi czas na refleksję, uświadomienie sobie, że zrobiło się coś złego, i wtedy trzeba zdobyć się na podanie ręki rywalowi. Ten akt przeprosin jest bardzo ważny dla sportowca. Przyznał się również do tego, że wychodząc na mecz, w krótkiej modlitwie poleca Matce Bożej wszystkich zawodników.
- Proszę Ja, by nikomu nic złego się nie stało – mówił…
O książce pisaliśmy: Wiara daje siłę – o duchowych zmaganiach ludzi sportu

M. Latasiewicz, Boży doping 2012. Świadectwa wiary mistrzów sportu, Dom Wydawniczy RAFAEL, Kraków 2012.






Dziękujemy za przesłanie błędu